Strona:Bohaterowie Grecji (wycinki) page 20a.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
BOHATEROWIE GRECJI.
przez
EUGENJUSZA YEMÉNIS
byłego konsula Grecji w Paryżu.
Z francuskiego przełożył
WŁADYSŁAW TARNOWSKI

(Ciąg dalszy.)
Trzy mogiły w Missolonghi.

Tu koniec części drugiej dzieła pana Yemenisa. Tłumacz na chwile wdziera się w prawa autora, by dać dziś pobieżny obraz Missolonghi, jednego z największych imion w mowie ludzkiej, równego Maratonowi, Termopylom i Somosjerze, a zarazem opis tych trzech mogił (główni nagrobku Byrona), które nie są niegodne mogił pod Troją Achilla, Patrokla i Ajaxa, i niemniej mogił Kościuszki. Oto pobieżny ustęp z dziennika, pisanego co wieczór po całodziennej, konnej po Grecji podróży:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Odpłynąłem z Patras w nocy, noc przebyłem prawie całą na pokładzie; do dnia zbudzony w San Sostis, wsiadłem z pośpiechem w małą łódkę, bo Missolonghi nie posiada portu zdolnego przyjąć parowce. Łodzią płynie się przeszło dwie godzin, tak płytko, że wiosła dotykają ziemi, łódź tylko popychając po wodzie. Mnóstwo roślin podwodnych, miljonami ramion rozgałęzionych pod wodą, jak łza przejrzystą, bogate studium dla malarza, uprawiającego ten rodzaj; mnóstwo liści różnowzorych i kwiatów białych o kielichach tubalnych, pływających girlandami po wodzie; łódka wśród nich szuka swej drogi i robi gościniec, który zaraz fale i rośliny za nią zamykają. Wreszcie z daleka błysnęła jak gniazdo łabędzia, rzucone na szafirach wód, wysuwająca się z za skał aureolami słońca okurzonych w złotym pyle, grupa białych domów; toż jest Missolonghi, o którem tyle się słyszało i marzyło? Tak, nowe Termopyle są kupą lepianek pobielanych. Z jednym z dwóch moich wioślarzy, który ofiarował mi się na przewodnika, imieniem Leonidas, poszedłem w miasto. Uliczkami małemi i bazarem bardzo skromnym, mijając Greków, w jaskrawych strojach grupami stojących w żywej rozmowie, szliśmy w pośpiechu na nich wzrok rzuciwszy. Niektórzy siedząc, z turecka palili nargile przed kawiarniami, inni coś kupowali; mimo nas przeszło dwóch młodzieńców o ślicznej budowie, klasycznych rysach i ruchach, w fustanellach śnieżnych i malinowych fezach, prowadzili się za ręce na znak przyjaźni według tamecznego obyczaju. Pozdrowili Leonidasa i przez jego protekcją mnie, podając rękę z serdeczną prostotą, gdy usłyszeli, żem tu umyślnie z daleka przybył. Minąwszy miasto i kościołek z Panagiją, przez bramę wschodnią poszedłem na cmentarz. Jest ich dwa. Jeden zwykły, drugi zwany „Inwalidów“, którzy leżą osobno, jak drogie miasta relikwie. Mały murek kamienny otacza to uświęcone ustronie, cisza, bujne krzewy, brzęk pszczoły i szelest motyla, lecącego z kwiatka na kwiatek, przerywają to wymowne milczenie, wśród którego tylko w błękitach chóry skowronków gwarzą bezustannie… U wchodu żołnierze (stratioci) strzegący cmentarza, grali w karty. Pozdrowili nas uprzejmie, tytoniu ofiarując.