Strona:Bohaterowie Grecji (wycinki) page 03b.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeki Tyanis, który tam na nich oczekiwał. Nazajutrz wyruszyli dalej przyboczni sztabowi Alego. Wrócili tegoż dnia oznajmiając, że odnieśli świetne zwycięztwo nad posterunkami, przed Argirokastron. Ali, udając że w tem widzi dobrą wróżbę, wstrzymał pochód i resztę dnia chciał, jak mówił, spędzić na wesołej zabawie. Skoro ustał upał i schyliło się słońce za góry Pindu, Albańczykowie zaprosili Suljotów do pewnych wyścigów, wykonywanych obyczajem starożytnym. Zależą one na przesadzeniu jak najszerszej głębokości w rozpędzie. Suljoci, znani ze swej zręczności, przystali szlachetnie, by każda grupa składała się z trzech Albańczyków, a jednego tylko Suljoty. Ten układ niezmiernie zaostrzył ich ambicję i pochlebił miłości własnej. Nagrody zwycięzców zostały oznaczone, rozbroili się wszyscy dla tem swobodniejszego ruchu i rozpędu. Sam Ali pragnął być sędzią wygranej. Wstąpił na wzgórek, zkąd wzrokiem objął całą płaszczyznę. Wkrótce z niezmiernym zgiełkiem poczęły się gonitwy. Suljoci od razu poczęli zwyciężać; Fotos między nimi celował zwinnością. W upojeniu zwycięztwem, rozigrani górale nie postrzegali, że tłum widzów ścieśnia się w około nich. Młody Tsawellas, wyprzedziwszy wszystkich niesłychanym skokiem, został ogłoszony zwycięzcą. Ali pasza wstał, klaszcząc w ręce. Na ten znak Turcy, baczni na każde jego skinienie, wpadli gwałtownie na Suljotów, znużonych i bezbronnych, powalili o ziemię i okuli ich w łańcuchy.
Równocześnie Ali przyspieszonym marszem ruszył na Suli, spodziewając się tem łatwiej je zdobyć. Na szczęście jeden z jeńców o nadzwyczajnej sile, stargał w nocy swe więzy i uszedł tajemnie. Omylił straże i z szybkością wichru puścił się ku Selleidzie, gdzie przybył zawczasu, by wszystkich do alarmu pobudzić. W parę godzin byli gotowi. Jak zwykle w takich razach, najprzód zniszczyli całą żyzną okolicę, owoc swej pracy, potem znikli w górach. To też Pasza przybywszy na miejsce, ze zdumieniem zastał pustynię. Strychy i piwnicę puste, futory próżne, źródła zabite, studnie zasypane, pola wyrżnięte co było możliwe w lipcu. Kilka psów zgłodniałych na widok Turków pierzchło ku górom Suli, dla ostrzeżenia swych panów. To widząc, Ali Pasza chciał z nimi traktować o pokój. Uwolnił Lamprona, pod warunkiem, by tenże namówił współbraci do złożenia broni. Zaledwo uwolniony, Lampros wymową swoją rozpłomienił zapał górali i przygotował do walecznego odporu, poświęcając tem samem drogiego syna i resztę ziomków pozostałych w ręku okrutnika.
Fotos i jego towarzysze, posłani do Janiny i uwięzieni, kędy syn nieodrodny Ali Paszy, Wely, do srogości ojca dorzucił jeszcze to, że ich utrzymywał ciągle w mniemaniu, jakoby za chwilę mieli umrzeć. Zawołał Fotosa, którego jako najmłodszego mniemał trwożliwym: „Jutro — rzekłem mu — będziecie żywcem spaleni. — Dobrze zrobisz, — od-

    że nie wahał się marzyć o sułtaństwie i założeniu nowej dynastji. Z potężnem uzdolnieniem łączył skrytość i fałsz bez granic, a dzikość dzikiego zwierzęcia. Z interesu zemsty, czasem z kaprysu, mordował niekiedy tysiące ludzi, truł i rozstrzeliwał całe plemiona męzkie i żeńskie. Nieprzystępny wyrzutom sumienia, był zabobonny bez granic; złowrogie zmory przerywały ciągle krótki sen, jaki miewał duch jego febrycznie czynny. W biały dzień zdało mu się widzieć się otoczonym przez swe ofiary. Cały tom nie starczyłby do spisania jego okrucieństw, a wśród zbrodni bez liku, głównym planem jego życia było wytępianie Suljotów. (P. a.)