Strona:Bogusław Adamowicz - Tajemnica długiego i krótkiego życia.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

me, jakieś białe postacie... które się przybliżały wynurzając i jakby wytaczając się ze śniegu... podnosiły się z początku po jednej, a potem po kilka... i coraz to ich więcej zaczęto spostrzegać... cały tłum gęsty, niezliczony...
Pierwszy król, który jechał na przodzie, zrozumiał co to oznacza. To były białe potwory puszcz, długoszyje niedźwiedzie śnieżne... Mimo strachu wielkiego, król pomny słów matki, nie zatrzymując się jechał dalej. Potwory ogromniały, stawały na tylne łapy i wyszczerzając długie kły, groziły rozszarpaniem wszystkich....
Ale król jechał ciągle przed siebie. Natomiast inni w przerażeniu zatrzymali się, mimo usilnego rwania rozumnych zwierząt naprzód. Niektórzy porzucali sanki i uciekali w popłochu. Niestety! nie wszyscy byli bezbronni — i ci co wbrew zakazowi mieli broń ukrytą pod skórami w sankach, wydostali ją teraz — i natychmiast ich porozszarpywały potwory. Król słysząc jęki żałosne i widząc jak umierają poddani, niewytrwał w mądrem postanowieniu, lecz oszołomiony boleścią wyrwał miecz z ręki jednego z upadających i rzucił się mężnie na strasznego wroga.
W tej samej chwili drapieżne kły okropnego straszydła wpiły się z zaciekłością w pierś jego.