Strona:Bogumił Aspis - W Walhalli.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tych rysów jego, ja czuję szmer burzy?
Czy już mu pobyt w tém niebie się dłuży,
Że we mnie — w człeka — wparł wzrok tak gorąco?

Blask padł na niego...
Poznaję go...
Boże!
Czyżby to on był? — on? — tu! — w téj świątyni!?
Cześć-że mu wieczność, czy krzywdę tém czyni?
— Cześć!.. Tak jest!.. Ale...
Nie! — to być nie może!
...........
Wszak w mojéj także, chociaż biednéj ziemi,
Jest kąt dla zmarłych — jest swoja Walhalla —
Niepyszna wprawdzie, jak ta wielka hala...
U nas pierś każda chodzi z bogi swémi!...
W sercach tam oni mają swe świątynie
I w sercach także mają uczty swoje...
Więc, Boże!...
Cień ten...
Aż spojrzéć się boję...
Zda się za chwilę on w łzach się rospłynie...
Tak smutny — zimny — i stoi tak trwożnie
W tym domu samych radości i blasku...
Wprawdzie mu niebo nie skąpi oklasku...
Widzę to...
Wszakże...
— Zbliżę się ostrożnie.
...........

O tak! tak! — on to! on sam!... nasza chwała!
I nasza chluba! i nasza cześć wielka!
...Kopernik!!...
Ziemia jego rodzicielka
Całe już oczy za nim wypłakała, —
A on — syn zdradny — co wzrósł na jéj łonie
I własną chwałą już uczcił ją tyle, —
On dziś — na krzywdę téj swojéj mogile,
Którą ma u nas — — w obcych bogów gronie!?
...........
Jam klęknął jednak u stóp tego Ducha.
Poznałem, że go tu tylko.. niewolą!