Strona:Bogumił Aspis - Na cmentarzu.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Ślicznyż to był aniołek!... Małemi rączkami
Trzepotał, jak ptaszyna, co rwie się w niebiosa —
Miał oczęta jak habry, które zwilży rosa
Lub je rankiem złoconym świeży deszcz przyplami —

Czoło takie szerokie miała ma dziecina,
Jakby pod niem się myśli już jakie krzątały...
Musiał tam być w tej główce rozumek niemały! —
A do figlów, zabawek była też — jedyna!

Bywało, gdy po pracy całodziennej gwarze
Wrócę do niej pod wieczór, — to wraz moja mała,
Jakby tylko mnie gwoli żartom swym mieć chciała,
Uczepia się do kolan i bawić się każe...

Psotnica! — a jednakże, gdy jej się wydało
Lepszem życie tam w górze śród boskiego światka, —
To zaklinał ją ojciec — zaklinała matka —
Nie pomogło!... Pomknęła pod obłoki strzałą!