Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przed Dorą Lewin. Zakołatał, cisnął kołatkę chłopcu: — Klatsch! — A potem zwrócił się do niej: — Fräulein, wie steht es mit Ihrer Gesundheit?
Stali wśród nie uprzątniętych śmieci. Złożył przed nią nisko, ironicznie ukłon. Pchnął przed sobą. Poszła potulnie jak owca. Drr drr drr drr — terkotała kołatka. Z trzaskiem zamknęły się za nimi drzwi.
„I to ma być Purim, Purim? I to ma być święto?” Kiedyś już było, kiedyś jeszcze będzie. Te słowa, ten głos.
Aresztowana! Szła ulicą trzy kroki przed żandarmem.
Znów te słowa, znów ten głos? — Das fügt sich gut. Schnell, schnell. Also wie gesagt, prenko, panenka... Prenko, prenko!
Klek klek klek, klekotała nieznużenie kołatka za ścianą. Zbliżała się godzina dwudziesta, godzina policyjna, to znaczy pora przymusowych ciemności.