Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mój język zna tylko dwa czasy, przeszły i przyszły. Teraźniejszego liczyć nie warto... I te słowa, o pieniądzach, podatkach. Panie mój, teraz wiem. Kontrybucja, kontrybucja. Okup. Jakbym was słuchał. Teraz wiem, ale co mi po mojej wiedzy. Co mi... Zapalcie świece, dajcie mi tałes.
— Tss, cicho, cii — szepnęła Dora Lewin. Czuwała pod oknem przy kanapce, gdzie spoczywała ciotka Chawa. — Wrzeszczycie i nic nie słychać, a tam obława w kamienicy.
Odwrócili głowy, wszyscy. I teraz już wyraźnie, wyraźnie i blisko buchnęła wrzawa szybkich komend.
Leute auf! Auf, auf!
I krzyk granatowego:
— Jazda na górę! Już!
Rozległy się ciężkie kroki biegnących po schodach żandarmów. Rozległy się obce, rozradowane słowa.
Aber doch reich ist die Viertel.
Łoskot, niecierpliwe zawołania, naglące ciosy kolb i butów wdarły się nagle do środka i wszyscy — jak owiani jednym krótkim, ostrym smagnięciem bata — bez słów cofnęli się i w popłochu skupili w kącie wokół dziadka. Przez chwilę nieskończenie długą trwało to dręczące oczekiwanie, pełne lepkiej, duszącej trwogi i młodych, beztroskich głosów z zewnątrz, a potem drzwi same puściły pod naporem uderzeń i, w trzasku desek, co runęły do środka, w chmurze wzbitego pyłu, szumie i brzęku szkła strząśniętego w impecie z kredensu, w lamencie wszystkich larów i penatów, które zbiegły się oto razem, by zagrodzić drogę przybyszom — złorzecząc dobrodusznie i śmiejąc się z wniesionego zamętu, do mieszkania wkroczyli Niemcy.