Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ty dawno jesteś umarły.
— Aś, aś — syczał dziadek. — Takie słowa to grzech.
— Już dawno grzeszę tylko słowami. Ale mnie nie karzą za słowa. I nie moje grzechy, ale samo istnienie ich obchodzi. Moją winą jest istnienie. Das nackte Leben. Tak!
— Ojciec o tym dobrze wie — powiedział wuj Jehuda. — Racje i prawo mają za sobą ci, którzy mają wszystko inne. Siłę, siłę. I o tym też ojciec dobrze wie.
Dziadek poruszył się niespokojnie w swoim kącie.
— Dosyć, dajcie mi tałes. Jestem starym, ciemnym Żydem i nic nie wiem. Wszystko, co mam, to Pismo i w nim całe moje życie. Mało... Może mało, ale oczy moje nie widzą daleko, a mój rozum pali się małym ogniem. Mówiłem sobie: „Zostaw, nie twoja rzecz zgłębiać Pismo.” Co by robili powołani, mędrcy, rabini, gaoni? A teraz żal, żal staremu. I gdybym miał jeszcze raz żyć, to po każdym wersecie Pisma zapalałbym jedną świecę i wyrywał z brody jeden włos. Brody nie ubędzie, a jasność urośnie i ogarnie umysł. Tak, nigdy nie pojmowałem tych słów, dopiero dzisiaj... Kto pamięta? Tych słów, którymi kończy się Megilat Ester.
I wuj Gedali powtórzył werset o tym, jak król nałożył daninę na wszystkie kraje i wyspy na morzu. Urwał wysokim, cienkim zaśpiewem.
— Dlaczego tak kończy się Megilat Ester? To są święte słowa? Nie, to są kupieckie słowa. Zwyczajne, małe słowa. Tak sobie myślałem. W dniu, kiedy wszyscy czekają ocalenia? W dniu, kiedy nadejść ma dla Żydów odmiana losu? Bo Purim, Purim jest świętem na znak, że Żydom los się odmienił. Odmienił? Odmieni? Wszystko jedno.