Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

li można stanąć przed Panem. Na nic wykręty. Wtedy mocny i słaby, mądry, głupi są tyle samo warci. Nie straszcie mnie, nie pocieszajcie. Co nadchodzi, ja wiem. I o tym właśnie mówię, tylko innymi słowami... Żeby stanąć na Sądzie, wszystko trza odrzucić. Worek na plecy i popiół na głowę, wystarczy. Szmuelu, Jehudo, czy wy mnie rozumiecie? A jeżeli tak? Czy to znaczy, że Żydów los będzie lżejszy? A jeżeli nie? Czy to znaczy, że Żydów los będzie cięższy? Będzie, co ma być. Słowa sobie, życie sobie.
Wuj Jehuda:
— Tak ma wyglądać Sąd Ostateczny?
Wuj Gedali:
— Tak ma wyglądać koszerna wojna.
Wuj Jehuda:
— Mordownia... Ale nie każda jatka jest koszerna, nie każde nieszczęście karą za grzechy, nie każda zagłada Sodomą, nie każda wojna wyrokiem boskiej sprawiedliwości. W tej jatce byle kto może zostać rzeźnikiem i byle kto może iść pod nóż. Dlaczego rzeźnik ma być posłem Jego?
— Jehudo — powiedział dziadek. — Świat już trwa tak długo, tak długo... że musi w tym być jakiś sens. No, a jeżeli nie? To co ja, stary, ciemny Żyd, mogę na to, do jasnej cholery, poradzić? Tfu, tfu, Panie, wybacz mi te słowa.
— Tak mówiłeś zawsze, ojcze?
— Tak będę mówił zawsze. Worek na plecy i popiół na głowę.
Wuj Jehuda westchnął ciężko i rozłożył ręce.
— Nie ma tu winnych i nie ma winy.
— Ale są żywi i są umarli.
Wuj Gedali:
— Ja jestem żywy?
Ojciec: