Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zimą ubiegłego roku. Odkąd Niemcy rozbudowali warsztaty na Prostej, placyk po wyburzonej posesji, łączący się z terenami Toebbensa, był silnie strzeżony i handel ustał, a próchniejące stragany zepchnięto na stos koło ruin, gdzie niszczały. Przedtem po przejściu każdego wózek usuwano spod muru na miejsce i dla niepoznaki odwracano do góry kołami. Kiedy nie ma komu zacierać śladów, taki przełaz może służyć tylko raz. A że Kalman tamtędy nie przeszedł, tylko cofnął się do przełazu u wylotu Grzybowskiej, myślano w kryjówce, że Niemcy sami wpadli na trop i wózek usunęli lub zniszczyli. Było jeszcze inaczej. Mordarski, który włóczył się tam nocami, słyszał od łazika na Ceglanej, że do tej pory nikt nie ruszył wózka z miejsca, a ci dwaj z Krochmalnej — poznali w nich Kalmana i Jehudę — zmuszeni byli się cofnąć, ponieważ patrol czarnych wcześniej zdemaskował przełaz po czyjejś nieudanej ucieczce. Krwaworączka wózka nie pozwolił ruszyć: posterunek w ruinach koło nowej pułapki czuwał dniem i nocą.
Mordarski powiedział, że miejsce w sam raz mu się nada i że z jego forsą każdy napotkany żandarm wyprowadzi go za mury ze śpiewem. Byle nie wpaść na szaulisów — szaulisów bał się panicznie, odkąd bagnetami zakłuli mu rodzinę w jego własnym mieszkaniu i nie chcieli nawet słyszeć o łapówce. Mordarski przemyśliwał ucieczkę powoli, w miarę jak tracił nadzieję na nadejście Żeleźniaka. Kalman i Mordarski to była spółka i te skóry też leżały na sercu wspólnikowi, kiedy nikt inny nie mógł się już dobrać do schowka. Więc zwlekał. Aż pewnego dnia machnął ręką na wszystko i powiedział, że idzie szu-