Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozległo się parę głuchych strzałów z pistoletu, pojedynczo, w krótkich odstępach czasu. Kiedy Krwaworączka pokazał się w końcu, wlókł rannego Zygę za koszulę, nogami po ziemi. Rzucił go pod murem w widocznym miejscu. Mogli iść; Zyga leżał na kamieniach, bez ruchu, skurczony i cicho powtarzał:
Noch eine Kugel!
Krwaworączka szedł na swoje miejsce i nie oddał tego ostatniego strzału. A oni, po zmianie warty, wracając ukradkiem długo jeszcze słyszeli cichnące za nimi skargi rannego.
W kryjówce powiedzieli:
— Uri przeszedł.
— Co? Na tamtą stronę?
— Na tamtą.
— Bez haka?
— Bez haka.
Dzień minął, noc minęła.
Przełaz, którym Kalman Drabik nie mógł iść na tamtą stronę, kiedy prowadził wuja Jehudę — znany był od dawna Mordarskiemu. U zbiegu Ceglanej i Żelaznej, trochę dalej, nie dochodząc Prostej, straszyła ruina bramy, zachowanej w połowie i zarośniętej źdźbłami trawy, pokrzywą, ostem wczepionym w szczeliny gruzu, a dalej rozciągał się pusty placyk na miejscu wyburzonej posesji i usuniętej stąd garbarni, gdzie latem swe kramy otwierali cholewkarze i łaciarze i gdzie dawniej schodzili się przemytnicy z obu stron muru. W cieniu bramy, porzucony wśród butwiejących straganów, stał wózek — zwyczajna platforemka dwukołowa, z dyszlem i łańcuchem. O szarówce podtaczano platforemkę do muru i po niej wspinano się na wierzch; tędy wracali do siebie szmuglerzy ze spółki Felka Pioruna jeszcze