Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musi leźć przez mur i się z nim rozmówić. Jehuda niech idzie tymczasem do dużego getta. Ja wracam na Prostą. Zobaczę, co się da zrobić.
I poszedł.
Mordarski posiał zwątpienie.
Uri kłócił się z nim, żeby innych podtrzymać na duchu.
Mówił, że nie dadzą się wziąć żywcem. Jeszcze trochę i nadejdzie pomoc. Trzeba w to święcie wierzyć. Towarzysze ich nie opuszczą. A jak w porę podłożą dynamit, zrobią jeden, trzy, pięć wyłomów w murze! Tłum się rzuci i szwaby potracą głowy.
O wa. Mocni są, mocni. Kiedy baby i dzieciaki pędzą pod konwojem. Ale wystarczy jedno uderzenie znienacka, wyłom, i wszystko przybiera całkiem inny obrót. Ile jednostek mogą ściągnąć do miasta? I tak okaże się za mało. Każdą kamienicę, podwórko, bramę zamienić można w szaniec. Rozpali się, rozpali powstanie. Wybuchnie święta wojna z faszyzmem... Fryc będzie uciekał bez gaci. Ten dzień już blisko, Uri widzi ten dzień. Towarzysze ich nie opuszczą.
O, ludzie małego ducha. Wytrwajcie, jeszcze trochę. Jak długo transporty dochodzić będą do celu? Jest potężna Armia Krajowa. Są komuniści. Czekają, wszyscy gotowi do walki, na znak. A wtedy? Każdy most runie na trasie, każdy tor zostanie podminowany i parowóz wyleci w powietrze. Z całego kraju, z całej Europy jadą ludzie na kaźń. Pewnego dnia runą z otwartych wagonów na wolność. Do lasu, do lasu, bić faszystów. Wytrwajcie, a wolność będzie wam dana. Tu chodzi o honor ojczyzny i ojczyzna nie będzie patrzeć obojętnie na dymiące kominy krematoriów!