Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zniknął w bramie tak samo nagle, jak się zjawił.
Matka rzuciła się na łóżko, schowała twarz i przycisnęła pięści do uszu, a ulicą już budy jechały przystając. Huczały zewsząd klaksony, kiedy nabite ludźmi ciężarówki skręcały za róg i pędem mijały wachę na Chłodnej. Żółty biegiem otwierał przejazd, rozpłaszczony puszczał ciężarówki obok siebie, wciągając brzuch, a wozy zwalniały i kurzyły smugą spalin.
Getto było szczelnie zamknięte, wachy wzmocnione, wzdłuż muru krążyły patrole granatowej policji i czarnych z SS, a na zewnątrz muru z wysokości pierwszego i drugiego piętra czuwali Łotysze w zgniłozielonych mundurach z karabinami skierowanymi na ulicę, rozstawieni na balkonach, w otwartych oknach klatek schodowych i w sieniach. Budy pełne żandarmów zgrupowane stały na placu Żelaznej Bramy i na placu Grzybowskim, gotowe do akcji. Już Niemcy wbiegali na chybił-trafił do mieszkań i w pierwszym zamęcie wyciągali osłupiałych Żydów. To się zaczęło w środę dwudziestego drugiego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku, kiedy w południe zawrócono nagle wozy cmentarne z powrotem na Okopy i przegnano grabarzy. Tego dnia żandarmeria łapała ostatnich żebraków, biegając za uciekającymi w gruzy, szukała punktów noclegowych dla uchodźców z prowincji i wygnała na Umschlagplatz aresztantów z więzienia na Gęsiej. Ci poszli na pierwszy ogień. A nazajutrz, we czwartek dwudziestego trzeciego rozeszła się wieść o tym, że prezes gminy Czerniaków popełnił samobójstwo po wizycie gestapo, a potem strzeliła sobie w skroń z tego samego pistoletu jego młoda córka. To był ten