Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nik tamtego faceta stał uważnie pochylony nad Elijahu, który klęczał i łokciami osłaniał głowę. Sapał — jeh-h-h, jeh-h-h, jak uduszony. Krew z ust i z nosa tamowała mu oddech.
— Fajner — rozległ się okrzyk za bramą. — Fajner, tu! Zostaw ich. Chodź, chodź.
Dawid usłyszał nazwisko tego wspólnika, który sztywno stawiając nogi i przyciskając nieruchome ręce do spodni schodził z placyku jak lunatyk. Zostali sami; Elijahu leżał na wznak i czekał cierpliwie, aż krew przyschnie.
— Ja cię nie chcę martwić, Dawid. Ale jak oni wrócą, ten zejwech ze swoim tycerem, to urządzą nas gorzej niż Albinosa.
Już ich tam nie było. Ulicą Leszno ciągnął omnibus. Mordchaj Sukiennik, wyrzuciwszy daleko przed siebie lewe ramię, sztywno napięte cugle owinąwszy sobie na pięści, statecznie powoził parą miejskich wałachów; i z wysokości — górując nad ulicą, nad tłumem hałaśliwych żebraków, wydawał okrzyki, zaklęcia, żarliwe zachęty szkieletom koni o pokaleczonej skórze i zmierzwionej sierści. Wspięli się wysoko na kozioł i przysunęli do niego blisko. Nie mieli na przewóz. Gwar, śmiech, chlipanie sennego dziecka, rozmowy wewnątrz omnibusu nie ustawały. Pamiętał: „Załóż mu but.” Dawid pamiętał, co powiedział, kiedy po jakimś czasie przywlekli się z powrotem potłuczeni, spuchnięci i głodni, bo nic w ustach nie mieli od rana — na placyk w ruinach pod murem starej, zrujnowanej kotłowni. Nikogo nie było w pobliżu; Ernest leżał w gruzach sam, jedną dłoń miał leciutko zwiniętą i wspartą o ucho, w drugiej — zaciśniętej — tkwił kamień. Twarzy nie poznali, do zalanej krwią skóry i włosów przylgnął kurz. Elijahu