Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ten, nie spojrzawszy nawet w jej stronę, powoli i z aprobatą kołysał głową. Zapanowała niewyraźna cisza.
— Ersatz „Herbatol”? Kostka? Nie, ja tego świństwa do ust nie biorę — oświadczył twardo wuj Szmuel.
— Nic więcej — mówi ojciec. Z ciężkim smutkiem patrzy na wuja Szmuela. — Niestety, nic więcej nie chciało powiedzieć, ale gdyby pożyło (święta niech będzie pamięć tego dziecka — wtrąca zatroskanym głosem) jeszcze godzinę, to dowiedzielibyśmy się niesłychanych rzeczy.
— Całkiem możliwe — zahuczał wuj Gedali i przysunął sobie wzgardzoną szklankę herbaty.
...i w ten sposób Żydzi zostali uratowani. Szubienica mieć powinna „pięćdziesiąt łokci”, ale taka wysoka w ogóle by się tutaj nie zmieściła. A potem wśród oklasków, pocałunków dzieci zdjęły kostiumy i rodzice zabrali je do domu. Wracali o zmierzchu, kiedy miasto ogarnął karnawałowy zgiełk, a w powietrzu pełnym śmiechu i wiosennego wiatru szybowały barwne baloniki, lampiony gaszące światło gwiazd. Wysoko nad tłumem posuwał się na ogromnych szczudłach Haman z szubienicą zatkniętą za kołnierz i stryczkiem kołyszącym się swobodnie nad głową. W pstrym, ruchliwym świetle lampionów wykrzywiona maska zalana była martwym, nienaturalnym blaskiem, zielenią, czerwienią, fioletem. A gdy te słowa wyszły z ust królewskich, zaraz twarz Hamanową nakryto. Grzechotały wściekle kołatki. Purim, Purim.
Gdzie szukać losu? Gdzie szukać królowej Estery? Jej głos nie rozlegnie się więcej z kart księgi, jej uroda nie wybawi narodu. Nie pokona nieprzyjaciół Mardocheusz. Na stole leży pół bochenka