Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a nad nim stał prof Baum i się natrząsał. To ma być prosta? To krzywy rogal. I gdzie punkt zerowy osi, gdzie iks, gdzie igrek, gdzie zet? Nic nie widać. A czy w takim bałaganie znajdzie się miejsce na czwartą współrzędną? Gdzie tutaj pomieścić czas? Ta prosta ucieka gdzieś krzywo, to bardzo nieładnie z jej strony. Czy można na takim koślawym wykresie pojąć naturę wielowymiarowej przestrzeni i względność ruchu? Nie, to niemożliwe. Prof Baum natrząsał się z niego, a on coraz niżej pochylał twarz nad zeszytem, żeby nie okazać, jak mu wstyd. Ale co tam się dzieje? Ołówek pośliznął się, na jednej prostej on sam jedzie wstecz. A tam, na drugiej, prof Baum oddala się coraz mniejszy i mniejszy, a bosa i brudna pięta wyłazi mu zawadiacko z podartego buta. Zziębnięty, otulony zawszonym kocem robi jeszcze ostatni wysiłek, aby się ku niemu zbliżyć i już z odległości, w dalekiej głuchej przestrzeni rozlega się jego karcący głos. „Zabrakło czwartej współrzędnej i wali się świat!” Głos ten kołuje i huczy jak echo. Z rozpaczą patrzy za siebie wstecz i pod nogami czuje próżnię. „Zapomniałeś o czasie! O czasie!” Gwiazdy świecą mu prosto w oczy. Drży. Boi się spojrzeć w dół w tej niewygodnej pozycji, szybkość odbiera mu dech. To pewno minęły już miliony lat świetlnych. Kiedy? Gdzie? Jakiś szatański chichot słyszy przed sobą i zgiełk otacza go ze wszystkich stron, jakby sto fabryk włączyło nagle prąd i obrotem kół zamachowych wypełniło noc. To mija go w swym locie gwiazda, hucząc i dysząc jak huta.
Wieczność jest pusta, rodzi tylko ogień. Z krzykiem rzuca się przed siebie w przestrzeń, wyciągając ręce tam, skąd nie dochodzi jeszcze żaden