Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z lewej strony. Gorzki grymas w kącikach szerokich ust. We własnej twarzy uderzało go coś. Wiedział, co. Nieśmiałe spojrzenie piwnych oczu umykało płochliwie w bok, a kiedy starał się to powściągnąć i patrzeć ostro, wtedy było jeszcze gorzej. Spojrzenie nabierało dzikości, w której każdy mógł się łatwo dopatrzeć trwogi. Chodził z opuszczoną głową, nie patrząc na mijane patrole ani na przechodniów, i tak było lepiej. Chwilami nie umiał powstrzymać nagłego odruchu: raptem stawał w tłumie, unosił głowę i nabierając tchu patrzył zmrużonymi oczami daleko przed siebie, wysoko przed siebie... Wówczas — dobrze o tym wiedział — twarz nabierała wyrazu bolesnej niepewności i jakiś skryty uśmiech, nieśmiały grymas był wynikiem chwilowego zapatrzenia. Dawno, w szkole, kiedy badali ich klasami na przeglądzie lekarskim, dowiedział się o swym krótkowidztwie. Niebezpiecznego zmrużenia oczu nie łączył z faktem, że ma krótki wzrok. Wiedział, że gdy mruży oczy i patrzy daleko przed siebie z wyciągniętą szyją, wówczas właśnie, zalękniony, spłoszony, przebudzony w obcym tłumie, jest „podobny do Żyda”. Szedł i wracał. Po przekroczeniu muru, kiedy mijało napięcie, weselał, oddychał swobodnie i z ulgą; krzywił się ot tak, bez powodu, wywijał wargi w cynicznym grymasie i zamiast odpowiedzi przechylał głowę na lewe ramię. Gestykulował niepowściągliwie i strach, skrępowanie, odruchowa powaga rozpraszały się w gmatwaninie bezcelowych ruchów, spojrzeń i podskoków. Nie bał się być sobą i było mu lżej.
Czymś ludzie muszą się różnić, skoro na pierwszy rzut oka poznają wzajemnie swą przeszłość. Ale czym? Nikt o tym wyraźnie nie mówił. Pod-