Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szysz? Wypędź z pamięci nas wszystkich. I żyj, amen.
Zamilkł, zbladł. Chwilę jeszcze ręka jego wisiała w powietrzu grożąc, a potem runął ciężko na ziemię. Głowa odchyliła się do tyłu i oskubana bródka sterczała ostro, odsłaniając bladą, chudą, pomarszczoną szyję.
Stali bez ruchu, a wuj Jehuda spokojnie powiedział:
— To nic. To tylko z głodu.
Słyszał te słowa jeszcze długo, kiedy już dziadka nie było, i siedział na skrzyni bez ruchu, chłonąc smutek, przygnębienie, przeniknięty bezładnym lękiem, przypływem odrętwiającego zimna: „Odwróć się z tego miejsca i idź... Wypędź z pamięci nas wszystkich.” Nigdy nie uwolni się od klątwy, którą starzec na niego rzucił. Myślał o sobie, ale z oschłą obojętnością, jak o kimś innym. Trochę bólu, dużo zdziwienia — przeczucie tęsknoty było w tej myśli. „Żyć, aby uciekać.” Przypomniał sobie dawne nauki dziadka, pełne wzniosłego zamętu wersety Genesis o radosnym stworzeniu świata. Żywioły nie nawykłe do posłuszeństwa z ociąganiem klękały, zastygały na wieczność, truchlejąc przed słowem, ustępując miejsca dumnej legendzie, aby z chaosu mógł powstać ład. Jasne światło biło w ciemności nocy. Przypomniał sobie brwi uniesione i drgające od wstrzymywanego uśmiechu, łagodne i chrapliwe dźwięki starej mowy. Świat, który powstał z pobłażania. Na początku stworzył Pan niebo i ziemię. A potem? „Żyj jak wściekły pies i biegaj po polu z daleka od ludzi...” Kurz unosił się wysoko, fruwały źdźbła trawy morskiej. Naum i Uri odeszli. Odeszli już dziadek z wujem Jehudą.