Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Siedź. Czy ty myślisz, że mnie to przyjemność sprawia iskać takiego starego konia co wieczór i patrzeć, czy nie oblazły go wszy? Nie wstyd ci? Nie brzydzisz się samego siebie?
Już wiedział, że nie brzydzi się wszy; tylko wstyd mu było, że ona tak pochłonięta jest tym iskaniem, kiedy Naum na niego patrzy.
Prof Baum owinął się szczelniej kocem i ciągnął dalej:
— Żyć, nie wierząc w życie. Zbierać i kleić pęknięte skorupy. Z każdym dniem sił ubywa, obojętność większa i sam nie wiem, jak mam się bronić. Chwilami wydaje mi się, że tym koszmarem rządzi chytry, wszechwiedzący diabeł. Przelicza wszy na tyfus, kalorie na głód, strach na zobojętnienie. Liczy, liczy diabeł na liczydłach obłąkanych morderców. A tam, obojętni idą do dołu bez słowa buntu, a kiedy duszą się pod ciałami martwych, wołają: „Noch eine Kugel!” Są przytomni i pragną końca. Żyć? Żyć z myślą o tym? A jeśli żyć będę, czy zapomnę o tym? Hańbą jest takie życie, kiedy naród kona. Oszukać los i skorzystać z przypadku. Oszukany los nie jest żadnym losem, wiem o tym dziś. Oni uczynili z tego kraju masowy grób i wszystkich nas ustawili na jego krawędzi. A więc co na ostatek pozostało? Skoro człowiek nie potrafi bez końca się bać i strach ma swoje granice? Spokój, zachować spokój. Ostatni użytek, jaki mogę uczynić z wolności. Tak, ale i to zostało wliczone w oszukańczy rachunek! Godność małego skazańca, dziecka, które idzie ze spokojem na śmierć, złożywszy przedtem porządnie ubranie, komu służy? Im, bo przyspiesza i ułatwia kaźń. Do tej pory wszystko się zgadza; maszynka do mięsa kręci się bez zacięć. Ale jak to się dzieje?