Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cztery de!
A drugi:
— Zabity.
Kazała mu natychmiast wstać i powiedzieć, co to znaczy.
Odparł ponuro:
— Ostatni trójmasztowiec.
Pani nic nie rozumiała; zrobił się hałas i zamęt, kazała mówić jednemu. Inaczej już na Zygę nie wołali w szkole, tylko Trójmasztowiec. Boksował się z Baruchem Oksem na pauzie i chodził z nim do ustępu palić papierosy. Napisał tam na drzwiach: „Patrz w lewo.” Na lewej ścianie: „Patrz w prawo.” Na prawej ścianie: „Odwróć się.” A z tyłu: „...” I to było wszystko, a Dyrko wezwał obydwu do gabinetu i pytał, co to znaczy?
Poszli do domu w połowie lekcji, a woźny cały dzień skrobał i mył ścianę. Ten woźny był też dobry: węszył jak pies, o wszystkim donosił Dyrciowi i dzwonił na pauzę zawsze za późno. Wybierał z worków śniadania — pewny, że boją się poskarżyć. A trzeciego maja wyprowadził chłopców na podwórze i ćwiczył. Woźny wołał: „Niech żyje Polska Rzeczypospolita.” A chłopcy: „Niech żyje!” Woźny syczał na boku: „Niech zgnije, niech zgnije.” Potem Dyrko gromadził szkołę, odbierał kwiaty od rodziców, pił wodę z grubej kryształowej szklanki i wznosił okrzyk zamiast woźnego. Trzeci maja to była chwila historyczna. Najpiękniejszy miesiąc w roku, kiedy kwitły bzy na placu Kazimierza. Wieczorami dziewczęta długo nawoływały się po bramach, figura Matki Boskiej w zaułku na Wroniej jarzyła się płomykami świec. Malowano ją na wiosnę; szaty na niebiesko, twarz i ręce na fioletowo, a chustę na biało. Stała boso, depcząc węża i księżyc. Wąż miał w pysku jabłko