Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czytać list, kiedy na stole leżą bułki? No, ale skoro król Walorozo jest bohaterem. Wszystko tak ciężko wchodziło mu do głowy; był tym zrozpaczony i bohatera pisał ciągle przez „ch”. Długi czas był z tym spokój, nauka poszła w kąt. Z rozrzewnieniem myślał o lecie i utraconej swobodzie. Ostatnio, po paromiesięcznej zwłoce, prof Baum znów wyjechał z równaniem o jednej niewiadomej i po całym dniu włóczęgi na mieście Dawid musiał zginać kark nad książką. Zmierzch zatapiał twarz, szarzał w szczecinie zarośniętej dziko brody, rozwiewał łachmany, koc zarzucony na plecy prof Bauma jak chusta. I rozlegał się głos. A Dawid słuchał cierpliwie, cicho. Kiedy dyktando zostanie napisane i skończy się ta nienawistna bujda pełna róż i słowików, wtedy prof Baum splecie ręce nad stołem, obiecująco chrząknie i zacznie opowiadać, jak jest zbudowane niebo. W głowie szumiało z głodu po kiepskim obiedzie i kręciło się z wysiłku po rozwiązaniu równania pierwszego stopnia, a w tym szumie padały słowa, na które czekał.
— Wołają cię, podejdź do okna — powiedział prof Baum.
Matka narzekała:
— Prosiłam cię przecież tyle razy, żebyś więcej się z nim nie zadawał. Ani z byle kim.
— Z byle kim — powtarzał ojciec i hałaśliwie tłukł młotkiem. — Zadawał, dobre sobie. Całe życie zadajemy się z byle kim. A z kim?
— Boże, Boże — narzekała matka — kiedy to się wreszcie wszystko skończy.
— Niedługo — odpowiadał ojciec i umyślnie tłukł młotkiem. — Jeszcze trochę... i już!
Elijahu stał na podwórzu i śnieg topniał mu