Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i każe mu siadać, a Elijahu nie siada. Kiedy otwiera dziennik i pisze w nim czerwonym ołówkiem, Eli zagląda przez ramię pani. Eli jest prymusem i ma wieczne pióro ze złotą stalką. A potem pani woła na środek Albinosa. Z ostatniej ławki wstaje niziutki chłopczyk i mówi, że jest obecny. Bielutkie włosy, bielutkie czoło, bielutkie ręce, cały jak zwinna biała mysz. Przy tablicy nic nie robi, tylko się śmieje. Pani patrzy na niego surowo, otwiera dziennik i głośno, aby wszyscy słyszeli, tak mówi:
— Ernest Bierka niedostatecznie. — Kiedy wraca na miejsce, między ławkami podstawiają mu nogi, szeptem wołają: „Albinos, wytrzyj nos!” A on potyka się i mężnie uśmiecha do prześladowców. Pani kaszle cicho i ledwo, ledwo wstrzymuje śmiech.
Ale w sali gimnastycznej mały, chudy Ernest wspina się zwinnie na drabinki i stamtąd, z wysoka, przedrzeźnia Zygę, który jest najsilniejszy w klasie.

Kamień na kamieniu,
na kamieniu kamień,
a na tym kamieniu jeszcze jeden kamień.

I tak dalej, bez końca. Grubym głosem, okropnie fałszując, Zyga śpiewa pod nosem zawsze jedno i to samo. Wszystko robi lewą ręką i dlatego Ernest przezywa go: Szmaja.
Albinos jest ostatni w klasie, a Zyga mówi, że na pewno zostanie na drugi rok. Wstyd i nudno. Zyga repetuje rok i nudzi się jak mops. Całą zimę grał w wojnę morską z Baruchem Oksem, który siedzi przy ścianie w rogu, w trzecim rzędzie ławek, licząc od drzwi. Raz była awantura, bo pani usłyszała, jak jeden krzyknął: