Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wielkości. Był to Altair. Czy może być ogień, który nie gaśnie?
Ogień ten wyobraża gwiazda Ołtarza. Widać — o, tutaj, u rozwidlenia Drogi Mlecznej świeci. Jaśnieje ta gwiazda pierwszej wielkości w cieniu kosmicznego drzewa, drzewa życia. O, drzewo, drzewo, wielkie drzewo! Było już jodłą, cedrem, oliwką, figą, jesionem, winoroślą, cudownym zielem. Pismo mówi, że drzewo to wyrastało z wód. Dawniej — dawniej myślano, że Ziemia zewsząd otoczona jest oceanem. Dlatego drzewo, w którego cieniu żyją wszystkie zwierzęta i wszystkie narody, wyrastało z wód.
— Mówiąc słowami proroka Ezechiela — i prof Baum uśmiechnął się blado.
W ogóle cały ten obszar nieba jest niezmiernie ciekawą strefą pojęć. To Ogród Arabski pełen starych, prastarych tajemnic. Raj, piekło, niby tak daleko. Prof Baum zatoczył dłonią krąg na karcie, jednym ruchem łącząc odległe gwiazdozbiory. O tak, pełno tu starych tajemnic.
Raj. Wyobraźnia podsuwała mu ciągle jedno pragnienie. Kiedy skończy się wojna, postawi przed sobą rzędem pięć bochenków chleba, kosz bułek, drugi kosz rogalików i będzie wszystko dokładnie smarował masłem i zajadał. Do syta. Skoro go to zmęczy, położy się do cieplutkiego łóżka, wyciągnie, pośpi, umyje, a potem znów siądzie do stołu. Będzie połykał rogaliki z makiem, zapijając białą kawą. Nigdy nie chciał pić kawy z mlekiem; czego teraz żałuje. Tylko nie myśleć o jedzeniu, koniec wojny tak daleko. Jak jutro uda mu się znów przebiec za mur, to pójdzie na tamtą stronę po chleb. Uda się jeszcze tym razem. Wszystkie bramy muszą się otworzyć przed gło-