Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o imię, śmierć nie zagląda w oczy i na tym wszystko polega. Połamaniec ze swym ciężkim workiem ledwo mógł kroku dotrzymać Dawidowi, ale biegli równo, z głowami bojaźliwie wciągniętymi w ramiona, mając w oczach zbliżający się ciemny tunel ulicy Żelaznej, murem przeciętej w połowie jezdni, gdzie za pierwszym załomem małej przecznicy, Krochmalnej, kula z tyłu już nie mogła ich dosięgnąć. Kiedy padły strzały, Dawid odruchowo zamknął oczy. Mojsze Połamaniec powiedział z ogromnym zdumieniem:
On strzelił na ślepo. Weź — i podał mu worek.
Obejrzał się dopiero skręcając w przecznicę, wciąż biegnąc i nie czując ciężaru dwóch worków. Zobaczył leżące ciała na kamieniach, a nad nimi, nad murem, wielką żółtą tablicę ostrzegawczą, którą zawsze omijał wzrokiem. „Achtung, Achtung! Vor Juden wird gewarnt. Halt! Juden, Läuse, Fleckfieber.” Mojsze był już po tej stronie i próbował się unieść, poczołgać w głąb ulicy, dalej od miejsca, gdzie padł w kałuży krwi, a szczęki jego poruszały się nadal, ciągle jeszcze żując chleb.
Za załomem ulicy stał Uri, bez czapki, rozpaczliwie wołając do przebiegających:
— Kto ma torbę Połamańca? Kto ma... Ty, Wałach?
— Skąd znowu — zaprzeczył Kuba.
— On — wołał Zyga biegnąc. — On ma — wskazał na Dawida.
— Dawaj tu — powiedział Uri i skoczył ku niemu.
Dyszał ciężko i nie mógł wcale zamknąć ust, jakby tędy miało wyrwać się tłukące serce. Rzucił worek na ziemię, a Uri wyjął stamtąd natychmiast nieduży zielony chlebak. Otworzył, zajrzał. Szpe-