Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na nim nogę i mrugnął do Zygi. Uri, zrewidowany już, stał obok innych, odwrócony do ściany, wsparty czołem o mur. Mojsze Połamaniec machał kikutem na ich widok.
— Caban, to ty? Kogo ja widzę? Sikalafą? Hrabia tutaj... Hrabia, co psy obrabia!
— Książę, co psy wiąże!
Podbiegł natychmiast z buzią policjant, nakazał milczenie i kopnął na oślep. But trafił tego, który stał obok nie otwierając nawet ust. Wypukłe, żabie oczy wylazły na wierzch i Josełe Żółtko złapał się za kostkę nie mogąc odetchnąć z bólu, przykląkł, głośno wypuścił powietrze; aach, jednym ruchem wcisnął podrzucony zielony chlebak do obszernego worka Połamańca i wstał w ziemi, kiedy przez okno na pierwszym piętrze wychylił się kanarek.
— Podać stan!
Policjanci popychając i szarpiąc schwytanych zaczęli liczyć, ale przemytników z ulicy przebywało i rachunek im się mylił w nieskończoność; co i raz pędzono kogoś nowego przez bramę i z krzykiem podawano sobie z rąk do rąk, póki nie trafił na swe miejsce w szeregu. Jakiegoś Żyda, który miał pourywane wszystkie guziki i spodnie musiał przytrzymywać rękami, bezradny i skłopotany, wyprowadzili raptem z tłumu i pchnęli na schody do komisariatu, potem jeszcze kilku mężczyzn wybrali spośród schwytanych. Ci opierali się i policjanci rzucili się na nich kupą, puścili w ruch pałki, buty, aby zapędzić opornych w kąt podwórza, skąd kopiąc i bezładnie tłukąc — już potulnych, skulonych zaprowadzili pojedynczo na górę. Skądś doleciał ryk:
Ruhe!
Cisza uczyniła się zupełna, Żydzi zamarli, po-