Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oj, bo nie mogę! Tak to nic z tego nie będzie. Umarł w butach.
Kiedy ktoś tak mówi, wówczas się odpowiada:
— Z cholewami.
I Dawid, pragnąc pokryć zmieszanie, wstyd, powtarza:
— Umarł w butach z cholewami.
Eh, nie bądź baranem. Patrz, co się dzieje. Mordarski gada cicho z OD-manem na boku. To znaczy, że go urabia. Ale OD-man kręci głową, jeszcze nie. A Kalman Drabik daje znaki granatowemu z drugiej strony ulicy, zgina dwa palce i nieznacznie wykonuje gest, który znają wszyscy złodzieje i głusi. Uwaga, granatowy wchodzi do bramy, będą się targować. Tragarze tymczasem przysunęli się trochę. Oj, za blisko, już stoją za plecami żandarma, żandarm tego nie lubi. Sznur wózków przesuwa się Żelazną i miesza wszystko. OD-man wraca na swoje miejsce, granatowy wraca na swoje miejsce. A Kalman Drabik stoi w bramie i przyzywa Barucha Oksa. Widzisz, pokazuje Zyga. Gdyby Herr Wachtmeister dał się urobić teraz, będzie okazja przemknąć się z tragarzami. Tylko spokojnie, niech uważa, bo Krwaworączka nie lubi bałaganu i kropnie go jak szczura. No, no, rusza się czy się nie rusza? Tragarze odsuwają się z powrotem. Nici. Trzeba tak stanąć, żeby wszystko widzieć. Trzeba czekać, czekać, zawsze czekać.
Jemu to łatwo powiedzieć; skacze na tamtą stronę jak stary. Zna wszystkie wachy w okolicy, na Grzybowie, na placu Żelaznej Bramy, na Lesznie; pamięta Wächterów, granatowych, żółtych, kiedy się zmieniają i którzy. Poznaje z daleka te mordy, wszystkie. Kiedy są pijani, a kiedy trzeźwi. Wypróbował przełazy, pory dnia i pory nocy,