Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ucichły. Krótkie, podarte rękawy wyrzucił przed siebie i podsunął ostrożnie jedno kolano. Wypiął ryżą bródkę i wodził nią dokoła.
Załkał:
— Nie masz, nie masz dla nas Jerozolimy.
Załkał trzeci kapłan:
— Bądź surowy, ale sprawiedliwy, Panie nasz.
Załkał pierwszy kapłan:
— Bądź nielitościwy, ale nie okrutny, Panie nasz.
Załkał drugi kapłan:
— Bądź nam katem, lecz nie trzymaj z naszymi katami.
Załkał trzeci kapłan:
— Bądź nam oprawcą, lecz nie trzymaj z naszymi oprawcami.
Trzej kapłani zaszlochali razem, jak dzieci.
— Bądź nam oprawcą wiekuistym, lecz nie raduj się z naszymi oprawcami.
Banda Barucha Oksa zgromadziła się przy pełnym kuble. Klęczeli wdychając mdły zapach polewki w kurzu ruin. Mojsze uniósł czerpak sporządzony ze starej puszki po konserwach i zanurzył miarkę w kuble, kurczowo przyciskając kikut do boku. Kuba Wałach odepchnął Chaima i pierwszy nadstawił miskę, z zaciętą twarzą pochylając się nad wiadrem. Henio Siedź oblizywał mokre usta, spękane i nadżarte łuszczycą, a Mordka mrużył powieki wdychając odór przegniłej zeszłorocznej kapusty. Josełe Żółtko chciwie patrzył na ręce Połamańcowi, a jego wypukłe, żabie oczy — zdawało się, że wyskoczą i plusną do rzadkiej polewki.
— Jemu dawaj — Baruch Oks odepchnął Kubę i za kark przyciągnął małego Chaima. — Pata-