Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzie? Po kulasach? Jak jedziesz?
— Chwileczkę, niech się najpierw ruszę.
— Boże mój, minuty spokoju człowiek nie ma. Ledwo usiadłem, a już!
— Puszką go, puszką, starego łobuza! — Zardzewiała blaszanka ciśnięta słabą ręką frunęła niewysoko, chybiła i wylądowała na wozie obwieszonym nagimi zwłokami. Eliasz stanął bezradny w tłumie. Zamknięty murem ślepy zaułek ledwo pozwalał zawrócić wozem.
— Tee, rusz no się, bierz tego umarlaka. Wujek? Nie szkodzi, bierz wujaszka za nogi i wlecz na platformę. Raz-raz. Nie żałuj ręki. Coś mu się od ciebie należy, pętaku. Co jest? Żeby w takim dobrym punkcie z widokiem na ulicę, gdzie da się wyżebrać parę ładnych groszy, sami nieboszczycy leżeli? Klientela zamyka oczy i ucieka na drugą stronę. Ruszaj się, raz-raz. Masz się za królową piękności? Podtyka ludziom ten spuchnięty kulas od tygodnia. Nudno patrzeć. Ślinisz się, patałachu! Wytrzeszczasz zaropiałe gały! A kogo to w dzisiejszych czasach wzruszy? Żebrać to trzeba umieć. Słuchaj się mnie, pętaku. Idź na hop, rwij z ręki.
Eliasz przygadywał, bez pośpiechu wlókł ciężar, a z nim Awrum, syn Chaskiela-stróża, oraz OD-man, który przyszedł im z pomocą. Dźwignąć musieli zesztywniałe zwłoki na wysokość wozu, rozkołysać i cisnąć na wierzch stosu. Ramiona i głowa opadły ciężko za krawędź, więc najmłodszy z nich, najlżejszy, Awrum, wszedł na furę i depcząc martwy ładunek uczynił miejsce dla przybysza. Ruszyli, znów się zatrzymali.
— Przeklęty niech będzie ten dzień i przeklęta noc, kiedy urodził się człowiek — zawodził ka-