Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

konać, kiedy się ma pięć lat. Przekreśla i maże, pokrywa mały obrazek farbami. Żółtą jak słońce, czerwoną jak krew, zieloną jak trawa, czarną jak noc. Plamy barw przerywane bielą kartki stają się żywe i mocne, rumieniec na jego policzkach łuną zapala łuszczącą się skórę. Gotowe, wszystkie ołówki ściska razem w piąstce.
Można iść na drugie podwórze, powałęsać się koło szopy. Tam im nikt nie przeszkodzi. Lejbuś, Rojzełe i Surełe popatrzą sobie głęboko w oczy. Lejbuś zdrapywać będzie zaschnięte pęcherze. A Surełe ostrożnie poprawi paluszkiem białą chusteczkę na głowie i uważnie stawiać będzie w gruzach suche, cieniutkie nóżki lalki. Rojzełe, sapiąc, z wysiłkiem powlecze w kurzu obrzmiałą, zniekształconą stopę okrytą zrogowaciałą skórą. Będą bawić się tak:
— Jesteś głodna?
— Pomidor.
— Ile dostajesz marmelady na kartki?
— Pomidor.
A potem zakończy zabawę chytrym pytaniem:
— Zjesz kawałek chleba?
— Zjem, zjem.
— No to dawaj fant!
Wyciągnie rękę po białą chusteczkę, a Surełe będzie piszczeć i odpychać go. Rojzełe z ulgą odepnie zawczasu jeden drewniaczek na spuchniętej nodze i powie cicho:
— Jeszcze raz. Ze mną.
W sztywnych drewniakach obrzęk piecze i starta do krwi skóra powleka się lepkim naciekiem, który sączy się ze stopy na ziemię.
Kiedy Lejbuś zapadł nagle na tyfus, Fajga nie mogła go znaleźć. Uciekł do szopy Mordchaja i tam się ukrył w gorączce. Zasnął we wnętrzu