Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tamta noga cierpnie. Pod nosem rośnie ciepła kapka, na twarzy zbiera się kurz.
— Trzeba jeszcze raz namalować piekło — mówi Rojzełe. Pochylona wlecze za sobą w kurzu obrzękłą z głodu stopę i rysuje siedem rombów. U góry niebo, na dole piekło. Zielone szkiełko z rozbitej butelki przefrunąć ma wszystkie granice.
Skacząc na jednej nodze można znaleźć się w „siódmym” niebie albo z trzaskiem wpaść do sutereny krawca. Kiedy kamyk brzęknie o szybę, wybiega z warsztatu Jankiel i podnosi krzyk:
— Wybili mi okno — woła. — Ty paskudniku! Ja ci tu zaraz dam.
W pośpiechu uciekają, chowają się w kącie podwórza za wysokimi kubłami śmieci.
— Jankiel Zajączek, zaszyj sobie strączek! — Tak wołają dziewczyny, do rymu. A chłopaki zwyczajnie: — Jankiel, zaszyj Reginie dziurę w peruce.
Krawiec zbiega do warsztatu spluwając i z hałasem zamyka drzwi. Lejbuś wygląda zza pokrywy śmietnika, wywala fioletowy ozór po samą brodę.
— Ee.
Kiedy Fajga zamyka go na klucz, przysuwa krzesło do okna, wygląda na podwórze surowo. Stawia na kartce koła, linie, plamy; chce namalować ulicę, ale trudno namalować Krochmalną, żeby stanęła przed oczami jak żywa. Lejbuś ślini ołówek, macza w ustach pędzel, wzdycha. Jedna samotna szara chmurka zastyga na papierze. Już zawadziła o komin, gdyby kartka była większa, z komina poleciałby dym, a tak dom stoi wysoki i zasłania całe niebo. Okna, okna. Dużo okien musi mieć taki dom jak nasz. Szyby niech będą