Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

getta! Kto zesłał głód? Tyfus, wszy? Nawet prof Bauma oblazły i nie może się ich pozbyć, staruszek. A że wszy roznoszą choroby, prof Baum złapie tyfus jak tylu innych przed nim, i wyjdzie na to, że Niemcy mają rację, kiedy każą rozlepiać na mieście afisze z ostrzeżeniem ŻYDZI WSZY TYFUS.
Lejbuś siadł na ziemi zniechęcony.
— Nóg już nie czuję. Wracajmy, tutaj nic przecież nie ma.
Wracali ze swojego spaceru.
— Poczytasz mi gazetę? Jeden nieduży kawałek, Dawid.
Pisana była tuszowym ołówkiem na kartach wyrwanych z księgi buchalteryjnej, na liniowanych arkuszach z grubą czerwoną kreską u góry. Za tą kreską było czysto i tam nie gryzmolił niczego. Kartek razem było dziesięć, na pierwszej drukowanymi literami tytuł: „Kronika”, a niżej mniejszymi: „podwórza”. Skrycie i ze wstydem smarował swe pierwsze dzieło, a kiedy było gotowe, zeszli się wszyscy oglądać; odwracali stronice, przypatrywali się rysunkom, tu i tam znajdowali jakieś zdanie dla siebie, powtarzali je głośno i kiwali głowami z uznaniem.
— Udało ci się tym razem, żebym tak zdrów był — powiedział Zyga. A Elijahu pytał z niedowierzaniem:
— Sam? I od razu na czysto?
Dawid milczał skromnie. Ernest jednego nie mógł pojąć:
— Kronika?
Eli też miał pewne wątpliwości.
— I nie można już zmienić?
Zyga powiedział stanowczo:
— Gazeta nie zmienia tytułu. Kurier też nie.