Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wer smukły, srebrzysty, cały w oplotach błękitnych kabli hamulca, na cienkich i niezawodnych oponach, z trybikiem, który łagodnie szumi: szszsz, kiedy obrócić przekładnią wstecz. Składali ten rower część do części z marzeń Dawida, a nazajutrz ojca już nie było; powołany, wyjechał do swojej jednostki ciężkiej artylerii konnej pod Modlin.
Pamiętał pożegnanie lwa i jeszcze jeden dzień. Pierwszego tygodnia września, za miastem, na szosie w cieniu wysokich drzew stały sformowane baterie. Koła dział tkwiły w kulach końskiego łajna, zwierzęta okryte grubymi derkami rżały łagodnie, a ich rżenie było jak nagłe zerwanie się wiatru znad rzeki, jak trzepot wróbli w koronach przydrożnych drzew. „Idź do Berga i odbierz dług!” Dawid widział ogorzały kark ojca w lnianej komiśnej koszuli, nogi uwięzione po kolana w juchtowych butach. Bateria ciężkich dział ruszyła we wrzawie komend i dzikich pokrzykiwań, którymi ludzie popędzali zwierzęta. Słyszał skrzypienie uprzęży, powolny i ciężki tupot perszeronów. Zady koni połyskiwały w zachodzącym słońcu, rzeka połyskiwała w słońcu, lufy niemych dział; i rozległ się raptem cichy śpiew żołnierzy, śpiew pełen gorzkiej brawury, a Dawid wlókł się brzegiem rowu w kurzu. Matka już biegła, kurczowo uczepiona munduru. Kiedy kolumna ich wyprzedziła, ojciec odtrącił ją od siebie jednym mocnym ruchem i nie oglądając się pobiegł za swoim zaprzęgiem, a blaszane pudło maski przeciwiperytowej kolebało mu się nisko na plecach. „Idź do Berga!”
Kauczukowe przewody od tych masek nawlekali później w roku czterdziestym, czterdziestym pierwszym, drugim na kierownice wózków rowerowych: miasto zapełniło się tłumem bezrobotnych