Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chcąc uniknąć dalszych zwierzeń starej Marit, oświadczyła Tomasyna, że zamierza dawać na dziecko sześćdziesiąt talarów rocznie i wręczyła jej trzydzieści, tytułem pierwszego półrocza.
Gdyby małej czegoś brakło, wystarczy, gdy przyjdzie i powie, gdy zaś dziewczynka podrośnie, uradzą obie co robić z nią dalej.
Marit stała z pieniędzmi w ręku, zdziwiona i oniemiała. Po chwili dopiero rzekła:
— Nie spodziewałam się nigdy takiej sumy! O, gdyby wszyscy tak postępowali z dziewczętami, na które ściągnęli nieszczęście... wówczas...
Nie skończyła zdania i wybuchnęła płaczem.
Dziewczynka posłyszała, że ktoś jest pod domem, puściła tedy spódnicę i wyjrzała ostrożnie przez szparę przybudówki. Za moment wpadła z powrotem, a za nią zabrzmiał z zewnątrz rozgłośny śmiech.
— Lars Tobiassen! — zdołała jeno rzec spiesznie i wtuliła się z powrotem w fałdy spódnicy.
Tomasinę opanował lęk, że może wejść, dlatego też pospieszyła do drzwi bez pożegnania nawet, a po drodze zawiązywała wstążki kapelusza. Skutkiem tego pośpiechu omal nie upadła na schodach. Ale Lars przebiegł już mimo domu, budząc śmiech i drwinki młodzieży, był bowiem całkiem pijany. Tomasyna dostrzegła jego wygolony kark i przyszło jej na myśl, że widziała już gdzieś taki byczy kark, z kilku kępkami włosów pośrodku... Ach... był to zaiste ten sam kark, który ujrzała nad sobą, przed rozwiązaniem... kark protoplasty Kurtów... A mężczyzna, obdarzony tym karkiem, groził właśnie krzyczącemu dziecku:
— Czekajno, czekaj! Nauczę ja cię, co znaczy krzyczeć!