Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż to za dziecko wrzeszczy ciągle tak przeraźliwie? spytała Tomasyna, podchodząc do otwartego okna.
Marit zaśmiała się.
— O, to chłopak Larsa Tobiassena!
— Ciągle się drze! — powiedziała dziewczynka z poza babki.
Uniesiona zapałem, wyszła z fałdów spódnicy, ale zaraz schowała się w mą, przerażona swą śmiałością.
— Czy wielmożna pani zna Larsa Tobiassena? — spytała Marit.
— Nie! — odrzekła zaintrygowana — Cóż to za człowiek?
— To nie tak łatwo powiedzieć!’ — zauważyła Marit — Ot są tam różności. Niedawno został rzeźnikiem. Czy go wielmożna pani nigdy nie widziała?
— Nie! Ale czemuż pytacie?
— Aa... nie mogę chyba powiedzieć... — szepnęła, spozierając znacząco na Tomasynę.
— Czemuż to?
— Ano... powtarzam, co ludzie mówią. Nie zmyśliłam tego sama! — zaśmiała się.
— Mówcież...
— Powiadają, że to także Kurt...
Spostrzegła, że słowa, te uczyniły na Tomasynie wrażenie, więc dodała pospiesznie:
— Może to tylko głupia gadanina. Nie podobny wcale do innych dzieci tęgo pochodzenia, jakie widziałam... Wygląda poprostu jak smok!
— Niektórzy z Kurtów tak właśnie wyglądali — zauważyła Tomasyna, byle coś rzec, i wyjrzała oknem.
— A słyszałam... słyszałam... — rzekła stara, wyciągając rękę ku dziecku — Jest dwa rodzaje Kurtów!