Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rodzinną, żyjącą jeszcze w ustach jej przedstawicieli. Ród ten nie odznaczył się niczem szczególnem. Ludzie to byli zrównoważeni, nieco ciężcy, czasem tylko ten i ów pod wpływem okoliczności wziął większy rozmach, ale naogół żyli oni spokojnie, wytrwale bojując z życiem. Wszystko, czego się dowiedziała Tomasyna o rodzinie, przeciwstawiała wspomnieniom Kurtów. Po ich stronie panowały niesamowite ciemności i zagadki, po stronie Rendalenów jaśniała pogoda wnętrzna i zewnętrzna. Nabrała wkońcu takiej wprawy w zamienianiu wspomnień, że, ile razy wstawał w niej obraz Kurtów, czuła się otoczoną rojem jasnowłosych anielskich postaci. To też operowała teraz już tylko kategorjami: ciemny i jasny tak, że rzeczy zewnętrzne stały się wyrazem wnętrznych. W tym nastroju oczekiwała z niepokojem pierwszego momentu.
Niepokój ten, wraz ze zbliżaniem się ważkiej chwili, przerodził się w strach, który nie ustępował mimo codziennych zajęć, a przeciwnie w zrastał ciągle. Odprawiła uczennice i spróbowała zająć się w ogrodzie i domu. Wiosna przyszła w tym roku późno, zaś Tomasyna, ogarnięta zapałem pracy, przeziębiła się. Nie zważała na to tak, że przyszło pogorszenie i musiała położyć się do łóżka. Tam napadł ją znowu strach, pod którego wpływem uczuła przedwczesne bóle porodowe i popadła w wielkie wzburzenie.
Kiedy wreszcie wyczerpana zupełnie odzyskała spokój, nie przestała się trapić myślą, co jej przyniesie pierwszy widok dziecka. Jeśli będzie czarnowłose, rozważała desperacko, to jestem zgubiona, nie zdołam bowiem opanować wrodzonych jego skłonności.
Drżała, pewną będąc, że dziecko jej będzie czarnowłose, to znów pocieszała się tem, że przecież stary