Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyjaciółki osądziły, że albo one właśnie zawadzają tu, albo że coś innego mąci harmonję i zwolna jawić się zaczęły coraz to rzadziej.
Wkońcu, niepokój męża zwrócił uwagę Tomasyny. Zrazu myślała, że z umysłu chce odstraszyć przyjaciółki dziwnem zachowaniem. Zresztą skargi na jej nieporządek były uzasadnione. Porządku wyuczyć się trzeba. Potem, gdy zostali sami, zadała sobie pytanie, czy go może trapi zazdrość. W takim razie musiałby być zazdrosnym jeszcze dawniej, gdy przyjaciółki bywały dużo częściej i liczniej.
Może się czegoś obawiał? Czegóż to? Nie chciał, by o nim mówiono? Ale cóż można było o nim tak szczególnego mówić?
Pewnego dnia odkryła powód...
Wyszedł właśnie z domu, to też Tomasyna miała dość czasu rozważyć wszystko z zimną krwią. Nie decydowała się nagle, gdyż to nie leżało w jej naturze, a także nie wiedziała jasno, co ma czynić i jakie prawa daje jej małżeńskie pożycie. Na ten temat nie rozmawiała z nikim dotąd i nic podobnego nie czytała. Ból początkowy przeistoczył się zwolna w zadumę, podjęła na nowo robotę, usiłując być taką, jakby nic nie zaszło.
Ale John zmiarkował zaraz, że całe jej usposobienie uległo zmianie. Spostrzegał często, że płakała, i odtąd, za każdym powrotem do domu pytał, czy był kto u niej. Odpowiadała przecząco. Raz posłyszała, jak pytał ogrodnika, czy podczas jego nieobecności był ktoś z gości.
Stał się w stosunkach z nią lękliwy i ostrożny, wprost nawet niedowierzający. Nie mogąc długo wytrzymać tego stanu, wybuchał nagle zniecierpliwiony