Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niedługo potem zahuczały ponownie śmiechy, bo gdy go spytano, skąd mu strzelił taki pomysł, odparł, że gdyby było to w jego mocy, wszystkim dzieciom nadawałby odtąd imię Tomasza, lub Tomasyny. W zruszył tem ludzi.
W tym czasie zmarł mu ojciec i to w szczególnych okolicznościach. Staruszek, czując się źle, kazał prosić Tomasyny, by doń zaszła, gdy wyjdzie na przechadzkę.
Znał ją dobrze od dziecka i nieraz napełniał kieszenie wiśniami, lubując się zdrowym, świeżym wyglądem dziecka, co ujść nie mogło oczom ogrodnika. Poszła i zastała go, jak zawsze, w pokoju po lewej stronie sieni. Była tu po raz pierwszy. Ogarnęła spojrzeniem ściany, pokryte ciemnym, sztywnym materjąłem, prawdopodobnie skórą, która musiała być ongiś złoconą i malowaną. W rogu, przy oknie widniała wielka szafa, przecudny, co najmniej dwieście lat liczący sprzęt, przedziwnie rzeźbiony, pod samem zaś oknem stał ordynarny, prosty stół, pokryty papierami, próbkami nasion, gazetami i resztkami jadła. Przy tym stole siedział sam stary Konrad Kurt, w staro-frankońskim fotelu o niskiem, szerokiem oparciu skórzanem.
Wstał i posadził ją w tym fotelu. Miał na sobie szary, płócienny surdut, długi fartuch i rozdeptane pantofle. Głowę okrywała mu czapka z wielkim daszkiem, a szyja tkwiła w grubym szalu.
Chrypiał i czuł się chorym. Wiosna była tego roku chłodna. Stary, wychudły dryblas drepcił na przestrzeni pomiędzy stołem, a łóżkiem. Chodził tak bez przestanku, mijając piec, na którym wyobrażeni byli dwaj straszliwie wyperuczeni królowie z dynastji oldenburskiej, a krok swój stosował do tykotu, starego zegara, wiszącego naprzeciwko pieca, który z brzękiem