Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zresztą konceptem ojca, który chciałby go ożenić. Odznacza się on niezwykle dobrem sercem, nieraz wstaje w nocy, kiedy zimą ściśnie nagle mróz, i owija matami i wełnianemi szmatami drzewa owocowe, jakby to były nagie dzieci. Mając wyciąć krzak, przenosi poprzód do innego gniazda ptasie. Nic też dziwnego, że troszczy się przyszłością syna, choć jeszcze czas i można zaczekać. Dodał, iż niczego nie pragnie ponad to, co ma obecnie, i zaraz zaczął opowiadać o krowach, które nie chciały jeść trawy, gdyż im się wydała zbyt blada. Włożył im zielone okulary i zaraz jęły się z ochotą paszy.
Tomasyna odczuła rozczarowanie Johna, a ją samą też ogarnął jakiś strach. Być może pochodził on stąd, że właśnie tegoż dnia doszła ją wieść o wysoce niemoralnem życiu Johna.
Nagle zdarzyła się rzecz niespodziewana. Przyszła jedna z przyjaciółek jej nieboszczki matki i po odpowiednim wstępie przemówiła na jego korzyść. Niedługo potem zjawiła się druga, a wreszcie jeszcze trzecia. Zgadzały się, że niepodobny jest do innych, ale zaręczały, iż będzie doskonałym mężem. Coprawda, wiedzie żywot niemoralny, ale gorszym nie jest pod tym względem od wielu mężczyzn w mieście, nawet żonatych. Cała różnica w tem, że się nie ukrywa.
Słowa trzech, dam były do siebie wielce podobne i to nie uszło uwagi Tomasyny. John Kurt przestał teraz bywać, ciągle tylko przechodził koło domu dyrektora, mimo iż stał na uboczu, a zawsze kłaniał się, choćby jeno kotu w oknie.
Przytem codziennie przysyłał bukiety i czynił to tak regularnie, jak wstawał nowy dzień, a stara Marjanna, odbierająca, bukiety, powtarzała Tomasynie słowa, jakie wypowiadał przy tej sposobności.