Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie imponowała tu nikomu uroczystość, ani nawet burmistrz, który kwadrans przed czwartą przecisną się do reszty gości, wiodąc pod ramię żonę. Nic tu nie znaczył jego autorytet, witano go wesołemi koleżeńskiemi niemal spojrzeniami, a właśnie w chwili gdy przechodził nagrodzono hucznemi oklaskami dwu chłopców, którzy wyleźli na komin domu naprzeciw kościoła. Pośrodku gości weselnych, niemal bezpośrednio za burmistrzem zjawił się pijany zupełnie organista. Był to młody jasnowłosy człowiek, pochodzący ze Szwabji. Zabłąkał się tu przed laty podczas okrężnej podróży koncertowej i osiadł. Organista miejscowy rozstał się właśnie ze światem, przybysz grał doskonale na organach, a miasto miało przytem dość ożywione kąpiele morskie.
Był to fantasta, prawdziwy muzyk, z którego przez cały tydzień kpiono, który pracował nad siły, a także w ważnych okolicznościach, np. w rocznicę zdobycia Konstantynopola itp. dniach pił, ile wlazło. Zdarzało się to rzadko, ale w dni takie organista pracował jeno tyle i tak, jak umiał.
Dziś właśnie wpadł na szczęśliwy pomysł, poszedł do konsula Engla i poprosił go o pieniądze na naprawę organów. Dostał je niezwłocznie w postaci przekazu do banku. Oczywiście Konstantynopol został znowu zdobyty i strzelały korki szampana. Pił kto chciał. Szedł rozradowany, wymachując rękami. Wszyscy się śmiali, a on im wtórował ochoczo. Drepcił tuż za burmistrzostwem, którzy szli sztywno niesłychanie. Zdaleka mogło się wydawać, że organista nałożył tej parze lejce i pędzi w ten sposób przed sobą do kościoła.
Wielki hałas powstał, gdy jakiś powóz chciał sobie utorować drogę, do tej bowiem pory wszyscy przybyli