Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludzie obracali często głowy ku szkole. Potężne gmachy połyskały w słońcu, ale z wieży nie powiewała chorągiew.
O wpół do czwartej udał się konsul z cygarem w ustach na strych, celem zobaczenia, czy niema na szkole flagi. W tej samej chwili schodziła właśnie ze schodów Mila. Zarumieniła się, spotkawszy ojca.
— Co tu robisz, dziecko? — spytał.
— Szukam...
Przemknęła obok niego, nie powiedziała, czego szukała.
Na wieży nie było flagi...
Konsul pomyślał, że pięknieby wyglądała dziś, choćby nie miała znaku unji.
Rozeszła się też wieść o przybyciu do dworu Tory z dzieckiem. Konsul miał wrażenie, że we dworze tkwi głaz, gotowy lada chwila spaść mu na głowę... Ten fakt nawet skłonił go do takiej hojności. Dałby nierównie więcej, gdyby zażądano. Przez dwie noce nie zmrużył oka. Czyż prawdą było, że Tomasz Rendalen przysłał staremu dziekanowi list, wprawdzie pełen szacunku, ale zawierający uwagę, że jeśli to ma być „pokój,“ to sprawdza się przysłowie, że pokój jest dziełem djabła, a wojna Boga.
Cóż zamierzali? Skandal? To pytanie zadawano sobie w całem mieście nieustannie.
Fakt, że Tora właśnie teraz przybyła z dzieckiem, musiał mieć pewne znaczenie i pewien cel.
Jedno jeno kwestji nie ulegało: oto Tora Holm odważyła się pokazać, a Tomasz Rendalen, jego matka, oraz przyjaciele i przyjaciółki stali wiernie po jej stronie.
Dotychczas śmiano się tylko z wybryków kawalerskich Nilsa Fürsta. Teraz śmiech umilkł. W obec-