Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedziano jej przyjazd na piątek, tylko na trzy dni... ten fakt dawał dużo do myślenia dawnym przyjaciółkom.
Żadna nie stawiła się w porcie by ją powitać, ale było to niepotrzebne, gdyż mimo deszczu roiło się tam od ludzi. Ślub ten był nawet bez poprzedzających go okoliczności i tak wydarzeniem najważniejszem, jakie zanotowały kroniki miasta. Nowożeniec mógł przy poparciu olbrzymiego mienia teścia zrobić świetną karjerę u dworu, dającą dostęp do najpierwszych stanowisk w kraju. Wszyscy znajomi mienili go urodzonym mężem stanu, która to opinja nie była zresztą; arcypochlebną dla tegoż stanu.
Narzeczona była skończoną pięknością i posiadała wszelkie dane na światową damę. Przybywała zresztą na tak krótko, że należało ją koniecznie zobaczyć.
Wszędzie wywieszono flagi, ale zwisły one jakby wstydliwie na żerdziach, tworząc spełzłe plamy barwne. Piękne, zielone wzgórza wokół miasta okryły się mgłą, domy, ogrody, port,... wszystko tonęło w tumanach oparu. Dachy nie były czerwonawe, lecz czarne, same zaś domy nie białe, ale brudne, nie żółte, ale zakopcone. Wszystkie barwy zblakły, domostwa skurczyły się niejako i wydały małe i dziwnie nikłe oczom osoby przybywającej wprost z Paryża i stojącej na pokładzie statku, lawirującego pośród holmów. Sam jeno budynek główny dworzyszcza i mury alei, tonące w drzewach i zieleni, czyniły wrażenie piękne i dostojne.
Zbliżywszy się, ujrzała Mila sterczącą na dachu budynku żerdź bez flagi... Szkoła była zamknięta, groźna, milcząca. Mila spojrzała w kierunku kościoła Św. Krzyża o smukłej wieży, pod ochroną którego niejako radosna dusza Maksa Kurta uleciała do nieba...