Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Rendalen nie odczuwała poezji. Spojrzała przez okno, uchylając firanki, i stwierdziła, że tak jest w istocie. Jako zajęta mnóstwem rzeczy przełożona szkoły, nie miała czasu zajmować się gwiazdami Uderzył ją jednak ton, jakim mówił o gwiazdach... Przytem Tomasz dawno nie był tak wesoły jak tego wieczora, dawno też nie wytrwał tak długo pośród uczennic.
— Proszę pani!
— Któż to... na miły Bóg?
— To ja!
— Droga Noro, jeszcze nie śpisz?... Zaraz otworzę... Co widzę, jesteś ubrana zupełnie?
— Taka śliczna, wygwieżdżona noc...
— Tomasz wyszedł.
— Słyszałam... Ach, łaskawa pani...
— Co ci to, drogie dziecko? Ale przebacz, muszę się kłaść.. No cóż?
— Jestem tak szczęśliwa!
— Naprawdę? Cieszy mnie to, bo niedawno byłaś smutna.
— Proszę pani, czy wypada, bym panu Tomaszowi podziękowała za dzisiejszy wykład.
— Czy wypada? Co masz na myśli, drogie dziecko?
— Nie mogłam sobie dać rady, zanim tego nie napisałam.
— Pisałaś, mimo, że mieszkacie w jednym domu?
— Chciałam posłać jeszcze dziś wieczór...
— W nocy raczej... Zaczekaj do rana, Noro! Zresztą będziesz mu mogła powiedzieć... Wiesz przecież, że Tomasz jest tak czasem dziwny...
— Ale dziś ma dobry humor.
— Chcesz mu, widzę, koniecznie położyć list na stole?