Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rendalen, słysząc ten wybuch, zadrżała, bo chociaż Tomasz zewnętrznie nie był podobny do ojca, w tej chwili przypominał go zupełnie.
To jednak właśnie dodało jej odwagi. Patrzyła od roku jak wzrasta ciągle jego zniecierpliwienie, nerwowość i pobudliwość w zakresie wściekłości. Ile razy sama dała powód do wybuchu, broniła się tylko, lub uchodziła z drogi. Zwolna stał się jej tyranem.
Teraz jednak szło o inną, a rozpacz Tory była jej pobudką działania. Ta rozpacz miała nawet niepokojące podobieństwo ze stanem samego Tomasza...
Gdy chciał się oddalić po drugim, gwałtownym wybuchu wściekłości, zastąpiła mu drogę i zawołała:
— Gwałtowność twoja wpędzi mnie do grobu! Nie popuszczaj jej cugli, synu, bo będzie źle!
Drgnął i zbladł jak ściana.
— Nieumiarkowanie to rzecz straszna, musisz się opanować!
Głos jej drżał, oczy ich się spotkały, spojrzenie Tomasza świadczyło o rozgoryczeniu i gwałtownej walce wewnętrznej.
— Wszakże mogę cię przestrzec, Tomaszu, jak matka dziecko. Nie patrz tak na mnie... nie ponoszę winy! Postępowałam, jak mi się wydawało najlepiej jeszcze przed twem urodzeniem! Podobnie zachowam się i w przyszłości. Od roku dopiero nie stawiasz oporu wrodzonym instynktom, a ja muszę za wszystko pokutować.
Wyglądał dotąd oknem, teraz obrócił się, a w spojrzeniu jego odmalował się głęboki ból.
— Co ci jest, Tomaszu... na miłość boską... powiedz! — zawołała, ale on obrócił się, pochylając głowę na ramię. — Nie rozumiem cię, Tomaszu, przewyższasz