Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podniósł jasne brwi, a szare, przenikliwe oczy utopił w cyfrach.
Przewracała kartki i pokazywała mu co miesiąc regularnie notowane wydatki. Ostatnia pozycja nosiła datę z przed kilku jeszcze lat. Nora nie zwracała na to wielkiej uwagi, ale Tomasza zaintrygowała ta rzecz. Patrzyła nań, gdy badał księgi, zadawała sobie pytanie, czy fizyczne zbliżenie z nim wywiera na niej miłe, czy niemiłe wrażenie. Było miłe. Patrzyła na piegi wygolonej gładko twarzy, wyostrzone jeszcze bardziej w tej pozycji linje ust, niespokojniejsze jeszcze oczy i jaśniejsze niż zazwyczaj czoło. Silne szczęki i czerwone włosy pociągały ją. Obserwowała nerwowo po kartkach biegające, lub ślizgające się palce, jasnemi kępkami włosów porosłe ręce, oraz szeroki przegub dłoni i mimowoli poszła spojrzeniem aż do ramienia. Musiało być silnie rozwinięte. Słyszała szelest koszul i skrzyp krawatki, poruszanych oddechem, czuła lekki aromat perfum, zmieszany z zapachem jego ciała.Ogarnęło ją coś niby strach, czy oszołomienie, oraz uczuła przypływ świadomości. Myślała łatwiej i prędzej i uczuła silniejsze napięcie. Radaby była tak pozostać długo, sprawiało jej to bowiem rozkosz.
— Gdzie matka? — spytał.
— Nie wiem!
— To dziwne.
Chwycił kapelusz i poszedł.
W pięć minut potem wpadła do pokoju matka i syn.
— Cóż ci to, Tomaszu? — spytała pani Rendalen.
— Co mi jest?...
Zobaczywszy Norę, pani Rendalen zwróciła się do sypialni, a Tomasz poszedł za nią. Nora słyszała dobrą