Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wym, skoro już tak jest na świecie, a tylko jawa nieobyczajność uniemożliwia małżeństwo.
Partję „Fryderyka“ oburzyły te lekkomyślne słowa, dające list żelazny każdemu rozpustnikowi do ręki. Użyto słów ostrych, które zgniewały przeciwników, nastał zamęt, mówili wszyscy, nikt zaś nie chciał słuchać.
Nastąpiło to w czwartek. Tegoż dnia wieczór zebrał się u Mili „sztab główny.“ Zaczęto na ten sam temat, ale rozmowa zeszła rychło na Rendalena.
Podczas niej Tinka naśladowała pismo Tomasza, gryzmoląc ciągle te same słowa na półarkuszu papieru. Pismo to stało w rażącej sprzeczności z jego staranną toaletą, litery były koślawe, nie troszczyły się o równość, ani przynależność do słów.
Pisała w kółko: — Nie wytrzymam już dłużej... czekaj na mnie dziś wieczór o dziewiątej na rynku! — Była to glossa do tematu rozmowy, a Tinka zapełniała tem zdaniem jeden kawałek papieru po drugim.
Nie mogły potem nigdy dojść, która zaproponowała rzecz, jaka teraz nastąpiła. Jedna tylko Mila uczyniła zarzut, ale był tak słaby, że raczej świadczył o wprost przeciwnej intencji.
Każda odniosła w sobotę wieczór swój list, gdzie trzeba. Pierwszy wetknięto w płaszcz Karen Lothe, drugi w kieszeń nauczycielki rysunków, trzeci i czwarty powędrował do kaftanów panny Hall i nauczycielki języków.
Listy nie nosiły podpisu, koperty były otwarte bez adresu. Wezwanie mogło uchodzić za żart, ale to właśnie pociągało sprawczynie.
W sobotę, około dziewiątej wieczór, panowała taka cisza w powietrzu, że nikt nie podejrzewał nic złego. W spokoju wracali spacerowicze z poetycznej