Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie powiedziawszy nawet: dobranoc, udał się do siebie. Słyszała jego kroki, otwieranie i zamykanie drzwi, zgrzyt klucza w zamku... To jej sprawiło ból wielki. Czemuż się zamykał? Zdawało się jej, że zbudował między sobą a nią przegrodę.
Zaświecając lampę, usłyszał, że idzie Karol i wnet twarz przyjaciela ukazała, się w drzwiach. Radby był rzucić mu się na piersi. Uczucia, powstrzymane wobec matki, wydzierały się teraz ku Karolowi, drugiej oprócz tamtej ostoi życia. Mimo to rzekł:
— Nie, nie, Karolu! Jestem strasznie zmęczony?
Karol cofnął się, zamykając cicho drzwi, łączące ich pokoje.
Tomasz położył się, zasnął zaraz i wstał po ósmej dopiero.
Orzeźwiony, zapomniał wczorajszej udręki. Ubrał się i pomyślał, że jeśli tak spać może, to nie wszystko jeszcze stracone i znajdzie sobie cel życia. Postanowił wyjechać na parę dni i sam z sobą rozważyć, co czynić należy.
Tyle tylko dowiedziała się matka podczas śniadania. Polecił ją pożegnać Karolowi i wyjechał niezwłocznie.
Rada temu była, wiedząc jak szybko zmieniają się jego nastroje. Sądziła, że wróci odmieniony.
Nie spełniło się to. Wrócił taki sam, tylko zły na nauczycielki. Zaczął je teraz dręczyć srogo niemal, a grzecznie. Objął na nowo swe wykłady, z wyjątkiem śpiewu, który zlecił Norze, twierdząc, że ma wielkie zdolności pedagogiczne. Była więc teraz uczennicą i nauczycielką jednocześnie.
Karolowi wpadło, że możeby Tomasza pogodziła, ze szkołą zmiana nauczycielek, zaproponował tedy pani