Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

takiego. Jakże wybornie to wszystko zaobserwowała i wygłosiła! Głównie radowało wszystkie, że prelegentką była jedna z ich grona.
Zachwycone były zwłaszcza Nora i Tora. Przyznały: Tak, takie jesteśmy, jak to przedstawiła Anna, kłamliwe i nierzetelne, coprawda jeno na małą skalę. Bawimy się jeno poważnemi sprawami! O nie... czynów dziś trzeba, a jeśli nie czynów, to przynajmniej...
— Tabaki! — dodała któraś, a wszystkie się roześmiały.
Zaraz jednak wróciły do rzeczy.
— To prawda, na Boga, to prawda! Musi się wszystko odmienić, wstyd nam, że takie jesteśmy!
By zrobić zaraz początek, postanowiły odprowadzić Annę gremjalnie do domu. Uczyniły to, a biedne, śpiące już ciotki zerwały się z łóżek, przerażone okrzykami dwudziestu co najmniej głosów, wołających po nocy: dobranoc, dobranoc!
Anna musiała opowiedzieć ciotkom, co zaszło, ale narazie poprzestała na zawiadomieniu, że ją odprowadziły koleżanki. Nie dodała ponadto nic, albowiem nie b}ła jeszcze z sobą w zgodzie. Pisała krwią serca swego, wszystkie gorzkie przeżycia swe rzuciła na szalę, wymierzyła cios i pewną była, że zostanie napadnięta, okryta wzgardą i oplwana. Tymczasem zbierała jeno dzięki i pochwały, a wywołała radość i uniesienie. Nie mogła zasnąć, nie wiedząc z obawy, czy zadowolenia. Może też odkryła w sobie talent? To ostatnie przypuszczenie nie było jej niemiłe...
Tejże samej nocy niejedna dziewczyna spać nie mogła, dumając co czynić i jak się zachować. Pragnienie poważnego traktowania życia i przepojenia go prawdą, musiało otrzymać żer faktów, gdyż inaczej