Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale Kasper Johansen nie chciał, by go wyrzucał za drzwi „łapacz procentów i zdzierca.“
Właściciel warsztatów chciał w sposób dostojny interwenjować, ale Kasper Johansen poprosił go uprzejmie, by zaczął od zamiatania przed własnym domem. Wszakże wszyscy wiedzą, że wzbogacił się na niezdatnych do jazdy szkutach, co powiedział sam główny agent „Lloydu.“
— Przytem, — dodał — nieraz pokazała się, niech mnie djabli wezmą, jeśli kłamię, dobrotliwość tego pana dla biednych żeglarzy!...
Wsypał jeszcze to i owo, tak że zebranie protestujące zakończyło się bitką uliczną.
Na tem jednak nie poprzestano, miasto wrzało przez całe jeszcze lato, mówiono tylko o szkole, roztrząsano też całemi tygodniami, którzy żeglarze są uczciwi, a którzy złodzieje procentów, odróżniano wielkich od małych i od zupełnie niewinnych.
Gdy jesienią wróciły okręty, oddalono kilku żeglarzy, oni jednak nazwali złodziejami tych właśnie, których nie oddalono. Sternicy i marynarze nie chcieli świadczyć, gdy ich jednak do tego zmuszono, rozpętała się nienawiść i przychodziło do bezpośrednich bitek.
Ta „wojna żeglarska“ ocaliła szkołę, bo miasteczko było zbyt małe, by się zajmować dwoma naraz, jątrzącemi kwestjami, a sprawie ostatniej, jako dotyczącej zarobków, dano pierwszeństwo.
Ratując narazie szkołę, „wojna żeglarska“ nie uratowała jednak samego Tomasza Rendalena, czekały go jeszcze porachunki.
Przekonał się o tem, wyjechawszy pewnego ranka niedzielnego do portu po pannę Hall, która przybyła