Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego jest co innego. Dodał, że wychował się w małej mieścinie, chodził do szkoły razem z dziewczętami i wszyscy wszystko wiedzieli. Mimo to wspomina ten czas bez wyrzutów sumienia.
Nils ciągle to mówił, Tomasz dziwił się tedy, czemu matka o tem wspomina. Czyniła to zaś, by zyskać na czasie.
Szło jej o co innego. Pani Emilja zachorowała tak, że prosto z powozu musiano ją zanieść do łóżka. Lekarz był wczoraj w ciągu nocy i wczesnym rankiem. Spotkała go sama.
Zaczęła płakać. Na wypadek śmierci Emilji czuła, że jest temu winną. Powinna była wiedzieć, że wątła i chorowita kobieta nie zniesie wzmianki o niewierności mężczyzn w obecności swego męża. Obowiązkiem jej było, za każdą cenę, powstrzymać syna od słów tak ostrych i bezwzględnych na temat wychowania. A ona, przeciwnie, radowała się z tego! Uległa, jak wszyscy, nieodpornemu, osobistemu wpływowi Tomasza. Ach, tak, Tomasz posunął się za daleko, to samo mówił nawet lekarz.
Cóż powiedział?
Powiedział: — Przeklęta nerwowość i popędliwość Kurtów, chociaż w innym rodzaju!
Zaczęła na nowo płakać.
Gdy wspomniała synowi, że doktór i inni mieli potrochu rację, Tomasz wpadł w gniew i jął narzekać, że wrócił do miejsca, gdzie panują tak straszne stosunki, że pracować musi pośród lekkomyślnych, nikczemnych ludzi, którzy popadają zaraz w przerażenie, gdy idzie o doniosłą, a trudną reformę.
— Nie idzie o samą reformę, jeno o sposób jej wprowadzenia! — zauważyła.