Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ubranie leżało wyśmienicie. Był zgrabny i elastyczny w ruchach.
Rozmawiał z doktorem cicho, ale nerwowo i napastliwie, jakby chciał wykorzystać chwilę. Potem urwał nagle, oddalił się, albowiem w drzwiach stanęli ci, na których widocznie czekał, mianowicie stary pastor Green i kapelan Wangen.
„Stary“, dziś już naprawdę, pastor Green szedł zwolna, pochylony i oparty na ramieniu Wangena. Twarz Karola nie łatwo zmienna, szerokie czoło, głębokie, oczodoły i uśmiechnione usta były takie same, jak wówczas kiedy Tomasz się z nich naśmiewał, a różnica polegała na tem jeno, że cała postać jego wyrosła i dojrzała.
Tomasz powitał starca, potem obszedł go z uszanowaniem i wkroczył na wzniesienie, gdzie było dlań przygotowane obok matki krzesło.
Przeczesał nerwowo palcami rudą czuprynę, która zjeżyła się jeszcze bardziej, dobył z kieszeni chustkę, sięgnął po karafkę z wodą, potem odsunął jakiś przedmiot z pulpitu, a wszystkie te ruchy zdradzały wielkie podniecenie nerwowe. Błyskał żywemi, szaremi oczyma to tu, to tam, aż wreszcie utkwił je w matce i starym pastorze i zaczął mówić.
Miał tenorowy, miły, dźwięczny głos, mówił wprawnie i czynił bardzo miłe wrażenie.
Ku wielkiemu zdziwieniu zebranych oświadczył odrazu, że zamierza mówić o obyczajności, albowiem właśnie ta hala wystawioną została ze względów na obyczajność. Odtąd główny nacisk w wychowaniu winien spoczywać na moralności.
Zaproszenia ograniczono umyślnie do rodziców, do osób zdolnych tę odpowiedzialność ponosić, by móc